Cezary Gmyz i Rzeczpospolita – funkcjonariusz komunistycznej Służby Bezpieczeństwa PRL atakuje Bractwo Himawanti i Mohana Ryszarda Matuszewskiego
W październiku 2012 dziennikarz sekciarskiej tuby sekty Fronda, dziennika Rzeczpospolita, Cezary Gmyz zaatakował Antypedofilskie Bractwo Himawanti oraz Mohana Ryszarda Matuszewskiego z powodu spodziewanej nominacji szefa biura prawnego Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego Kazimierza Mordaszewskiego na stanowisko zastępcy i prawej ręki ABW generała Krzysztofa Bondaryka. Jak na dziennikarza sekty Fronda, przybudówki sekty Opus Dei przystało, ów pismak zapomniał porozmawiać z panem Mohanem Ryszardem Matuszewskim, co ma do powiedzenia w temacie swojego ucznia i adepta sztuk walki oraz medytacji i japońskiej jogi, Kazimierza Mordaszewskiego. W zamian Cezary Gmyz wypisuje typowy już i oklepany w mediach obrońców księży pedofilów i byłych acz szukających „zapunktowania†w kościele eSBeków stek zmyślonych bzdur i kłamstw politologicznych na temat Antypedofilskiego Bractwa Himawanti oraz szefa naszych terapeutów Mohana Ryszarda Matuszewskiego. Warto nie tylko sprostować brednie na temat Antypedofilskiego Bractwa ale warto także przyjrzeć się mrocznej postaci Cezarego Gmyza, który usilnie atakuje prokościelną i powiązaną interesami członków sekty Opus Dei Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Momentami, w publikacjach Cezarego Gmyza większa nienawiść przebija do ABW niż do Bractwa Himawanti czy Mohandżi.
Nie ulega wątpliwości, że Kazimierz Mordaszewski przez wiele lat ćwiczył w Toruniu w sekcjach Aikido i bardziej wojskowego Aiki-Jutsu pod kierunkiem swojego trenera i mistrza sztuk walki, Shihana Mohana Ryszarda Matuszewskiego. Ćwiczył łagodne techniki samoobrony i kontrataku znane jako Aikido Mistrza Morihei Ueshiba i studiował także pilnie filozofię Omoto-Kyo, którą rozpowszechniał Mistrz Ueshiba Morihei. Kazimierz Mordaszewski ćwiczył pilnie także sztukę Aiki-Jutsu (czyt. Dżutsu), znacznie twardszą metodę walki, ataku i obrony, znaną z japońskich bitew i filmów. Kazimierz Mordaszewski w latach 80-tych XX wieku ćwiczył także sztukę walki kijem Jodo (Dżodo) oraz sztukę walki samurajskim mieczem, Ken-Jutsu oraz ulubioną przez Shihan Ryszarda Matuszewskiego Yari-Jutsu, walki lancą, piką, naginatą i podobnymi sprzętami. Kazimierz Mordaszewski ostatecznie otrzymał certyfikat tzw. Kirikami (dosł. cięcie bogów), co oznacza potwierdzenie zdolności bojowej Aikido i Aiki-jutsu na poziomie 1 i 2 Dan. Mohan Ryszard Matuszewski uczył tych sztuk włącznie z nielubianą przez nazistowskie sekty pokroju Fronda filozofią wschodnią oraz wiedzą o japońskiej kulturze i podstawach języka.
Kazimierz Mordaszewski szybko, bo już po roku treningu został jednym z licznych asystentów (sempai) w sekcjach Shihana Mohandżi Ryszarda Matuszewskiego, z czasem prowadził zajęcia, treningi, a także pomagał w prowadzeniu regularnych obozów szkoleniowych, trwających w wakacje zwykle dwa lub trzy tygodnie. W latach 80-tych XX wieku w samym Toruniu ćwiczyło u Mohana Ryszarda Matuszewskiego ponad 3 tysiące osób, głównie studentów, a zostanie asystentem, sempai'em, wcale nie było łatwo. Po zakończeniu studiów w Toruniu, Kazimierz Mordaszewski otworzył własną sekcję Aikido i Aiki-Jutsu, najpierw w Suwałkach, a potem w Białymstoku, gdzie kilka razy w roku organizował zapraszając do prowadzenia zajęć swojego Mistrza, Shihana Matuszewskiego tzw. staże, czyli intensywne 2-3 dniowe szkolenia z zakresu tych dyscyplin. Mistrz, Shihan Mohan Matuszewski znany jest z tego, że prowadzi treningu dość ostro, a techniki wykonuje realnie, zatem asystenci i ćwiczących z nim muszą dobrze uważać, żeby przeżyć wyczerpujących fizycznie trening.
Niektórzy uczniowie Shihan Mohana Matuszewskiego oficjalnie nauczają Aikido oraz Aiki-Jutsu w samej Japonii, tak są dobrzy w owych dyscyplinach, wspomaganych japońską jogą oraz technikami medytacji, także czasem metodami treningowymi zaczerpniętymi z indyjskiego Kalaripayat nauczanego wśród adeptów Bractw Himawanti. Cezary Gmyz jak widać nie sprawdził nic, nie dowiedział się niczego, ani o Antypedofilskim Bractwie Himawanti ani o innych działalnościach Mistrza Lalitamohandżi. Trzeba powiedzieć, że Kazimierz Mordaszewski, to nie tylko jakiś uczeń Shihana Mohana Matuszewskiego, co tam trochę przypadkiem poćwiczył, ale także uczeń, który sam stał się cenionym mistrzem w obronnych i militarnych dyscyplinach, których się od Mohana Matuszewskiego był wyuczył. Poznać Mistrza po robocie, w szczególności po wynikach i osiągnięciach jego uczniów, takich jak Kazimierz Mordaszewki. Nie jest także prawdą jak podaje inny chorowity na głowę demagog w Gazecie Wyborczej, Wojciech Czuchnowski, że Mordaszewki pobił Matuszewskiego na zawodach Karate, gdyż Shihan Mohan Ryszard Matuszewski nie ćwiczy Karate i nie występował na zawodach w turniejach Karate. Niektórzy dziennikarze pewnie nie odróżniają Judo (Dżudo) od Karate, a co dopiero Aikido czy Aiki-Jutsu od innych wschodnich dyscyplin sztuk walki. Kazimierz Mordaszewski wszystko co umie w dziedzinie Aiki-Jutsu czy Aikido, wyuczył się od swojego Shihana Mohana Ryszarda Matuszewskiego, acz to czy i jak inwigilował swojego mistrza, Sensei, Shihana i Shoguna Aiki-Jutsu i na konto jakiej służby jest osobną sprawą do gruntownego zbadania.
Cezary Gmyz – Utajniona kariera eSBeka
Cezary Gmyz to formalnie wyznawca jednej z niewielkich w Polsce sekt stowarzyszonych z katolicyzmem, wyznawca sekty o nazwie KoÅ›ciół ewangelicko-augsburski czyli luteranin tak jak Jerzy Buzek, znany z wydymania Narodu Polskiego ustawÄ… o funduszach emerytalnych, która wyprowadza pieniÄ…dze z ZUS, aby bogaci aktywiÅ›ci z sekty Opus Dei mogli sobie grać kaskÄ… z OFE na gieÅ‚dach. Jest to tajemnicÄ… poliszynela, że wszystkimi OFE trzÄ™sie nazistowska sekta Opus Dei, która z OFE uczyniÅ‚a sobie Å‚atwy żer, żerujÄ…c na biedzie emerytów i rencistów w Polsce. Cezary Gmyz jest czÅ‚onkiem Synodu KoÅ›cioÅ‚a ewangelicko-augsburskiego diecezji warszawskiej i formalnie udziela siÄ™ w strukturach rady ekumenicznej wiążącej z KoÅ›cioÅ‚em katolickim kilka odstÄ™pczych i heretyckich wedle nauk papieskich sekt tzw. „braci odÅ‚Ä…czonychâ€. Luteranie jak wiadomo w historii ochoczo udzielali siÄ™ w inkwizycyjnym zbójcowaniu, paleniu żywcem osób podejrzanych o czarownictwo, okultyzm czy inne niż wÅ‚asna herezje. Przy okazji Cezary Gmyz pomaga neohitlerowskiej fundacji niemieckiej odzyskiwać mienie i ziemie dawnych hitlerowców, nazistów i gestapowców, którzy musieli wynosić siÄ™ z Polski po przegraniu II wojny Å›wiatowej.
W czasie drugiej wojny światowej sekta ewangelicko-augsburska była najbardziej spolegliwa z reżimem hitlerowskim w Trzeciej Rzeszy Niemieckiej. Członkowie sekty luterskiej zajmowali prominentne stanowiska w SS oraz gestapo, jako druga opcja chrześcijańska po katolikach watykańskich stanowiących trzon gestapo i SS włącznie z katolikiem Adolfem Hitlerem. Wielu wyznawców sekty zwącej się szumnie Kościołem ewangelicko-augsburskim zostało w Norymberdze skazanych na surowe kary za zbrodnie przeciwko ludzkości. W takiej sekcie, po same uszy, rzekomo jako gorliwy wyznawca tkwi dziennikarz sekciarskiej gazety o nazwie Rzeczpospolita. Niewątpliwie, nie z powodu bratniej miłości skrajnie katolicko-faszystowskiej sekty Fronda i kolaborującej ochoczo z nazistami sekty ewangelicko-augsburskiej, ale z powodu przynależności do tajnej organizacji bojówkarskiej czyli do sekty Opus Dei, organizacji łączącej pod patronatem papieża i Watykanu wszystkie kolaborujące z reżimami Franco, Hitlera, Salazara, Tisso czy Pavelica odłamy nazistowskich chrześcijan. Jest to bardzo ważny powód pokazujący skąd taka nienawiść Cezarego Gmyza, taka faszystowska mowa nienawiści do pokojowego ruchu ABH ujawniającego chrześcijańskie skandale pedofilskie oraz wpływy faszystów i nazistów w organizacjach rzekomo religijnych czy politycznych.
Antypedofilskie Bractwo Himawanti demaskuje pedofilię kleru, faszyzm, nazizm, zbrodnie inkwizycji, także homoseksualizm księży, biskupów i zakonnic. Cezary Gmyz należy niewątpliwie do bandy inkwizytorów i to o podwójnej roli czy podwójnej, agenturalnej działalności. Wszak będąc członkiem Synodu Kościoła ewangelicko-augsburskiego, jednocześnie jest szpiclem, szpiegiem watykańskiej bezpieki katolickiej z ramienia sekty Opus Dei. Pisze zatem regularne donosy na swój macierzysty kościół luterski do watykańskiej bezpieki, bo tak mu regulamin przynależności do sekty Opus Dei nakazuje. Raz w tygodniu musi napisać szczegółowy raport ze wszystkiego co robił, o czym rozmawiał i z kim się zadawał do swoich przełożonych w kwaterze głównej faszystowskiej sekty Opus Dei, założonej jak wiadomo przez schizofrenika, który po roku leczenia psychiatrycznego uciekł z hiszpańskiego wariatkowa i założył sektę Opus Dei, a nazywał się Josemario Escriva. Papież Karol Wojtyła JP2 cały swój pontyfikat oparł na tej niebezpiecznej sekcie faszystów znanej jako Opus Dei, która go zresztą papieżem uczyniła i której oddał całą władzę nad katolickim kościołem, który zaczął przez to dryfować na zgubne manowce.
Zrozumieć Cezarego Gmyza można w kontekście jego młodocianej, studenckiej działalności, gdzie dzieciak urodzony w 1967 roku rozpoczyna studia w 1986 roku i od razu podpisuje deklarację o współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. Warszawska delegatura Służby Bezpieczeństwa nie miała problemu ze zwerbowaniem młodego agenta w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej. Jak wielu wiceprzewodniczących NZS w Polsce był kontrolowaną przez Służbę Bezpieczeństwa PRL wtyką w strukturach Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Taką ono miało niezależność jaką babcia dzisiejszej ABW rodem z PRL, Służba Bezpieczeństwa PRL tolerowała, taką niezawisłość miał NZS, jaką agenci polskiego SB, nieprzychylni i szukający jak największej niezależności od Moskwy, przydzielili poprzez sieć swoich agentów, zwykle zastępców czyli lokalnych wiceprzewodniczących, chociaż czasami także przewodniczących. Trzeba pamiętać, że pracę każdej wtyki SB kontrolowała poprzez jedną lub dwie inne wtyczki, zatem w takich zarządach zwykle były dwie wtyczki, co na trzy osobowy zarząd dawało stałą przewagę decyzyjną Bezpiece PRL. Trwało odgórnie zarządzone, eksperymentalne rozmontowywanie systemu moskiewskiego w końcu uwieńczone samolikwidacją ZSRR, którego funkcjonariusze tak samo jak w PRL bardziej marzyli o karierach miliarderów niźli o karierach zasłużonych strażników stalinizmu na którym PRL w zasadzie powstało.
Niestety raporty do babuni eSBecji Cezary Gmyz musiał pisać tylko raz w miesiącu, a to jest cztery razy rzadziej niźli aktualnie na swój synod luterski i kumpli z redakcji „Rzepy†pisze do watykańskiej bezpieki sekty Opus Dei. Już po 2 latach, za wstawiennictwem eSBeckiej części rodziny nasz bohater narodowy, naziolski supernumerari OD Cezary Gmyz dostał etat funkcjonariusza SB z klauzulą tajności, jak to się mówi, praca studenta pod przykryciem, a dzięki temu środowiska teatralne i NZS-owskie były dobrze rozpracowane, inwigilowane, a nawet nadzorowane przez wzorową pracę młodego agenta zwerbowanego do Służby Bezpieczeństwa PRL. Od 1990 roku inwigilował kolejne tytuły prasowe i telewizyjne, gdzie jako dziennikarz inwigilujący środowiska podejrzane wchodził z polecenia swoich szefów padającej już na pysk Służby Bezpieczeństwa powoli przekształcanej w UOP, matecznik dzisiejszej ABW. Żona i dwoje dzieci pewnie nie wiedzą, gdzie pracował ich tatuś, Cezary Gmyz, ale może lepiej niech się dowiedzą skąd miał pieniądze, ale tylko do roku 1993, który to był jakoś krytyczny w karierze młodego funkcjonariusza eSBecji zdobytego metodą werbowania agentów poprzez TW.
Zwerbować Cezarego Gmyza jako TW byÅ‚o Å‚atwo – jak twierdzi jego ówczesny oficer prowadzÄ…cy, dziÅ› emerytowany i wiekowy J.B., - na tak zwane „skÅ‚onnoÅ›ciâ€. Agent otóż uczestniczyÅ‚ w imprezce „barabaraâ€, tyle, że dla rozrywki, w jednym z nieformalnych gejowskich klubów stolicy, gdzie w koÅ„cu pijany „w trzy dupyâ€, Å‚adnie dawaÅ‚ rurÄ™ kolegom homosiom od kielicha, których teraz widać za to nie lubi i zwalcza w ramach Frondy. Strach przed ujawnieniem takich informacji rodzinie czy dziewczynie, a i współwyznawcom luterskim, z każdego Å‚atwo czyni wstrÄ™tnego agenta nawet najbardziej znienawidzonego reżimu. W 1993 roku jednak „Firma†uznaÅ‚a, że „tajnos agentos Cesarus Gmyzus†nie jest dalej użyteczny ani potrzebny i wywaliÅ‚a ze sÅ‚użby dla Ojczyzny, co oznaczaÅ‚o także utratÄ™ pokaźnej pensji czÅ‚onka korpusu SB/UOP. Nie do koÅ„ca znamy przyczyny, ale z tego co wiadomo, nasz agencik byÅ‚ takim Czarusiem, który lubiÅ‚ kłócić siÄ™ ze wszystkimi. Z kierownictwem SÅ‚użb Specjalnych, SB, UOP czy ABW, jednak zwykle nie należy siÄ™ kłócić i jest to normÄ… we wszystkich sÅ‚użbach na Å›wiecie. Oni wymagajÄ… ulegÅ‚ych i poddanych niewolników Å›lepo wykonujÄ…cych wszelkie polecenia. Agenta jak widać zagospodarowaÅ‚a sekta Opus Dei, bo idzie mu już 20-lecie pracy w agenturze watykaÅ„sko-faszystowskiej Opus Dei. Jak to byÅ‚y funkcjonariusz SÅ‚użby BezpieczeÅ„stwa PRL, Cezary Gmyz, w latach 2003-2007 robiÅ‚ karierÄ™ w Tygodniku „Wprostâ€. A potem już z nadania sekty Opus Dei, robi za Å›ledczego od lipnych awantur w sekciarskim, frondowym, organie demagogii politycznej czyli w „Rzeczpospolitej†oraz w jeszcze bardziej beÅ‚kotliwym „Uważam Rzeâ€.
Szczególnym zadaniem jakie spełnił Cezary Gmyz, agent eSBecji pracujący pod przykrywką młodego dziennikarza, była inwigilacja otoczenia papieża Jana Pawła II, o którym po pierwsze, pisał i publikował, nie tylko w gazetach ale i w TVP, a po drugie, pisał szczegółowe raporty na użytek Służby Bezpieczeństwa, a potem Urzędu Ochrony Państwa czyli UOP, spadkobiercy agentów i metod SB z czasów PRL. Praca ta, szczególne zadanie eSBeka Cezarego Gmyza trwało jednak tylko trzy lata... Z innej strony jednak dziwi takie dobre przeszkolenie agenta SB/UOP Cezarego Gmyza w dziedzinie zbierania informacji w tak licznych środowiskach jak inwigilowanie NZS czy papieża Jana Pawła II, a z drugiej takie wpadki jak nie przeprowadzenie rozmowy ani nawet jednej próby wywiadu z członkami Bractwa Himawanti czy samym zainteresowanym, Mohanem Ryszardem Matuszewskim. Wszak żyje jeszcze wielu członków Bractwa z lat 80-tych XX wieku w Polsce, żyje także i ćwiczy czynnie wielu adeptów Aikido i Aiki-Jutsu, którzy pod okiem Shihana Mohana Matuszewskiego zdobywało stopnie Kyu i Dan. Żyją i ćwiczą liczni koledzy i koleżanki Kazimierza Mordaszewskiego z sekcji w Toruniu, jak i z sekcji w Suwałkach czy Białymstoku. Cezary Gmyz mógł się dowiedzieć bardzo wiele o życiu i działalności Kazimierza Mordaszewkiego z lat 80-tych i 90-tych XX wieku. Ale nie chciał się dowiedzieć, bo widać sam ma sporo więcej na sumieniu z tamtych lat, a grzebanie mogłoby i jego zbytnio odgrzebać, obnażyć i zadenuncjować, co nie zawsze jest wygodne byłym eSBekom.
Służby Informacyjne BZH jednak nie śpią i odgrzebały trochę z Cezarego Gmyza, nie tego co sobie sam o sobie napisał w ramach naziolskiej reklamy na Wikipedii, ale tego prawdziwego, znanego nawet za oceanem, w USA, z brzydkiej działalności i raczej dużo gorszej strony niż na podstawie autoreklamy w Wikipedii robionej z domowego komputera i z kompa w pracy w gazecie, którą sam sobie nasz Czaruś wyprodukował. O tym, że jako nastolatek, na przełomie lat 70-tych i 80-tych XX wieku, aktywnie chodził na wykłady do klubu kultury dalekowschodniej „Veda†we Wrocławiu, gdzie wcielał ideologię raczkującego w Polsce ruchu Hare Kryszna, stary Cezary Gmyz już nie pamięta, a może nie chce pamiętać, jednak liczni znajomi z tamtych lat bardzo dobrze pamiętają świeżo nawróconego do Kryszny małolata Czarka Gmyza.
Klub „Veda†we WrocÅ‚awiu dziaÅ‚aÅ‚ pod patronatem Socjalistycznego ZwiÄ…zku Studentów Polskich (SZSP), potocznie zwanego „Zsypemâ€, ale o tym Cezary Gmyz pewnie też nie chce, żeby mu za bardzo nachalnie przypominać. Jeszcze mu siÄ™ tysiÄ…ce powtórzeÅ„ mantry Hare Kryszna rano i wieczorem Å›nić bÄ™dÄ…, jak to sobie „Harekrysznował†za maÅ‚olata. ByÅ‚o siÄ™ Czarku nie podpisywać na wspólnej fotce grupowej z jakimÅ› kolesiem w pomaraÅ„czowej szatce co przyjechaÅ‚ namawiać na mantrowanie w klubie „Vedaâ€. PamiÄ™ta ciebie Czarku Gmyz nawet urocza dziewczyna, która zanim poszedÅ‚eÅ› do szkoÅ‚y teatralnej, prowadziÅ‚a zajÄ™cia dla kandydatów na aktorów, Å›wieża absolwentka szkoÅ‚y teatralnej, której nie zatrudnili w teatrze ani w filmie, to z braku zajÄ™cia pracowaÅ‚a z dzieciakami szkół Å›rednich, w tym z TobÄ…, żebyÅ› jako tako wypadÅ‚ w aktorskiej grze i coÅ› tam wiedziaÅ‚ o sztuce. Zdaniem swojej nauczycielki teatralnej, zdolny aktorsko to maÅ‚y Cezary Gmyz nie byÅ‚, ale granie do dzisiaj w agenturach dobrze go widać bawi i satysfakcjonuje.
I to wszystko, przy jak dotąd całkowitej ponoć poczytalności Cezarego Gmyza, chociaż awersja do niektórych pracowników ABW jak generał Krzysztof Bondarczyk, Kazimierz Mordaszewki czy do niektórych ruchów mniejszości światopoglądowych, społecznych i wyznaniowych jak Bractwo Himawanti, Kościół Moona czy Scjentologii, być może także wskazuje na konieczność przebadania się agenta Cezarego Gmyza u biegłych psychologów i psychiatrów sądowych celem zbadania czy to jest aby na pewno stan poczytalności, czy może już stan niepoczytalności albo coś z pogranicza, bo tak też bywa, a my psycholodzy i psychoterapeuci niosący pomoc ofiarom księży i biskupów pedofilów oraz zakonnic pedofilek akurat o tych stanach wiemy lepiej i dużo więcej niż przeciętny, nawet eSBecki dziennikarz, a terapia ofiar molestowanych przez księży pedofilów to akurat także bardzo wyspecjalizowany rodzaj psychoterapii i psychologii obejmującej sferę duchową i religijną człowieka, nie tylko zwyczajne metody radzenia sobie z traumą po urazach na plebaniach.
Mistrz Mohan Ryszard Matuszewski też wie, bo jeden rok swojego cennego życiorysu przepracował jako wolontariusz w hospicjum niosąc pomoc umierającym, a w latach 1981-1999 prowadził także dużo terapii w wielu poradniach i szpitalach psychiatrycznych oraz instytucjach terapeutycznych, w tym prowadząc terapie odwykowe dla alkoholików i uzależnionych od substancji narkotycznych, terapie dla ofiar przemocy domowej, a także szkoląc wielu psychologów, psychoterapeutów i psychiatrów z zakresu nowoczesnych terapii i metod pracy z pacjentami uzależnionymi oraz chorymi psychicznie. Aktualnie, od roku 1999-2000 głównie szkoli nowych terapeutów, w tym prowadzących terapie dla ofiar księży pedofilów, bo tych przybywa, nie tylko w Polsce ale w całej Unii Europejskiej. Jak widać, Mohan Ryszard Matuszewski ma coś wspólnego z psychiatrią i pacjentami psychicznymi, jednak bardziej jako terapeuta i szkoleniowiec terapeutów niż jako pacjent, którego usilnie chcą z niego zrobić agenturalni eSBeccy kolesie typu Gmyz akuratnie zarabiający na chleb w wywiadzie watykańskiej Bezpieki znanej jako Opus Dei.
Agent SÅ‚użby BezpieczeÅ„stwa PRL Cezary Gmyz może mieć jakiÅ› uraz za wywalenie go ze specsÅ‚użby takiej jak SB/UOP, gdzie rodzina z WrocÅ‚awia robiÅ‚a życiowe kariery. Agentom wywalonym z „takiej roboty†i pozbawionym nagle nadziei na szybkÄ… emeryturkÄ™, nie tylko w Polsce „szajba bije na dekielâ€, nawet jak jest to tylko „szajbaâ€, która nie ma jeszcze wyraźnych cech psychotycznych wskazujÄ…cych na niepoczytalność sprawcy artykułów w których wypisywane sÄ… przez Cezarego Gmyza brednie, pomówienia, urojenia i halucynacje nie tylko na temat Himawanti czy Shihan Mohandżi. ArtykuÅ‚ Cezarego Gmyza pomawiajÄ…cy jego kumpla, współautora pewnego wywiadu o plagiat, Å›wiadczy o silnie urojeniowym i ksobnym interpretowaniu rzeczywistoÅ›ci, co też mogÅ‚o stać za nieprzydatnoÅ›ciÄ… naszego Czarusia do dalszej sÅ‚użby w SB i w jej dziecku, UrzÄ™dzie Ochrony PaÅ„stwa (UOP) – jako „psychicznegoâ€. Praca w agenturze faszystowskiej sekty Opus Dei nie dziwi, bo skoro sam Josemario Escriva byÅ‚ schizofrenikiem bezskutecznie leczonym psychiatrycznie przez rok w zakÅ‚adzie zamkniÄ™tym, to zapewne takich papiestwo ciÄ…gle potrzebuje do wspierania ich katolickich obÅ‚Ä™dów dogmatycznych (walka z zapÅ‚odnieniem in vitro, kondomami, aborcjÄ… zygot, odbudowa dominikaÅ„skiej inkwizycji i inne objawy paranoia catholica).
Wojciech Czuchnowski ksywa „Cyngielâ€
Warto nadmienić, że podobnie bujny życiorys co Cezary Gmyz ma jego opusdeistyczny kumpel, przezwany przez internautów „Cynglem†Gazety Wyborczej, Wojciech Czuchnowski piszÄ…cy aktualnie w „Gazecie Wyborczejâ€, czyli w tej samej spółce Agora SA tylko w innym tytule prasowym niż „Rzeczpospolitaâ€. Wydawca tych jak widać brukowych i łżących co niemiara gazetek politologicznych jest ten sam. Jedynie staż pracy dla dawnej SÅ‚użby BezpieczeÅ„stwa PRL jest u Wojciecha Czuchnowskiego ksywa „Cyngiel†nieco dÅ‚uższy, wszak, żyje nieco dÅ‚użej, ale żal o brak pozytywnej weryfikacji do pracy w UOP może być w zwiÄ…zku z tym nawet nieco wiÄ™kszy niż u Cezarego Gmyza, a Å›ciÅ›lej o trzy lata dÅ‚uższy. ZasÅ‚ugi w rozpracowywaniu Å›rodowisk wydawnictw niezależnych w Krakowie, takich jak Arka, Tumult czy Åšwiat sÄ… niewÄ…tpliwe i dobrze przez SÅ‚użbÄ™ BezpieczeÅ„stwa PRL docenione, zatem dziwi zdanie opinii fachowców z ABW, że nie ma on pojÄ™cia o pracy operacyjnej sÅ‚użb specjalnych. Może rzeczywiÅ›cie inni kandydaci po prostu byli znacznie lepsi do takiej sÅ‚użby od Wojtka Czuchnowskiego, ksywa „Cyngielâ€. Ciekawe, czy żonie i trójce swoich dzieci opowiedziaÅ‚ w jakich okolicznoÅ›ciach daÅ‚ siÄ™ zwerbować do współpracy i potem do pracy w SÅ‚użbie BezpieczeÅ„stwa na etacie niejawnym, co także trwaÅ‚o aż do 1993 roku, kiedy specsÅ‚użby rozwiodÅ‚y siÄ™ Wojtkiem Czuchnowskim. Niestety, werbujÄ…cy Wojtka oficer SB z Krakowa już zmarÅ‚, to za bardzo nic nam już nie opowie, a w treÅ›ci z seansów spirytystycznych zbytnio nie wierzymy, chyba, że potwierdzÄ… je jakieÅ› konkretne dowody. Å»yjÄ… jeszcze za to nie caÅ‚kiem Å›wiÄ™te panie prostytutki z których usÅ‚ug korzystaÅ‚ ochoczo, a że babcia SB spÅ‚aciÅ‚a za Czuchnowskiego jego dÅ‚ugi u prostytutek oraz karciane, to i musiaÅ‚ sÅ‚użyć Ojczyźnie.
Wojtek Czuchnowski byÅ‚ jednak na pogrzebie i zÅ‚ożyÅ‚ swojemu mentorowi z eSBe bukiet kwiatów. Jest to niewÄ…tpliwie wielka blizna na życiorysie naszego agenta i funkcjonariusza SÅ‚użby BezpieczeÅ„stwa PRL, któremu na osÅ‚odÄ™ dano za Jerzego Buzka popracować trochÄ™ w MSWiA. Studia filmoznawstwa przerwaÅ‚ na V roku, bo mu SÅ‚użba BezpieczeÅ„stwa daÅ‚a inny przydziaÅ‚ pracy niż inwigilowanie Å›rodowisk studenckich, akademickich i organizacji opozycyjnych na Uniwersytecie JagieloÅ„skim. Zwerbowany do SB już na pierwszym semestrze studiów filmoznawstwa na UJ w Krakowie. Cóż robić po latach tajemnej bardziej niż okultyzm pracy w jakimÅ› SB czy UOP-ie. Najlepiej zostać dziennikarskÄ… mendÄ… Å›ledczÄ… i politrukiem w jakimÅ› dobrze pÅ‚acÄ…cym szmatÅ‚awcu brukowym. Tym bardziej jak siÄ™ ma wprawÄ™, bo w latach 1990-1993 inwigilowaÅ‚o siÄ™ dziennikarzy „Czasu Krakowskiegoâ€, a zarabiaÅ‚o podwójnie, z kasy redakcji i z kasy SB/UOP. Może jednak, aby być dziennikarzem Å›ledczym i cynglem gazetowym, trzeba sobie zadbać, żeby za dużo Å›wiÅ„stw nie widniaÅ‚o w czarnym jak smoÅ‚a od intryg i plugastw życiorysie?
Pomijanie faktów o Bractwie Himawanti
Swoją drogą dziwi, jak dziennikarze, rzekomo „śledczy†pomijają wiele istotnych faktów na temat Bractwa Himawanti, takich jak fakt, że naukę i praktykę Bractwa Himawanti ściągnęła do Polski jeszcze latach dwudziestolecia międzywojennego wspaniała mistrzyni duchowa Śri Umadewi Wanda Dynowska, a w czasach PRL przesyłała w ramach Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Indyjskiej tysiące egzemplarzy książek, tytułów które sama tłumaczyła z języków oryginalnych. O tym, że popularne dzieło „Nauka i Życie Mistrzów Dalekiego Wschodu†Bairda Spaldinga także pochodzi od adepta Bractwa Himawanti, tyle, że z USA, także nie ma słowa. Reaktywowanie działalności Bractwa Himawanti w Polsce w styczniu 1983 roku także ci żałośni dziennikarze i cyngle zwykle pomijają, a to są istotne fakty, bo dzięki temu wiadomo, że od stycznia 1983 roku wiele osób miało szansę należeć do Bractwa Himawanti. Pomija się zwykle wszystkich Guru i Mistrzów Linii Przekazu Himawanti, a wspomina tylko Mohana Matuszewskiego, chociaż są dobrze znani w indyjskiej duchowości i tradycji kulturowej, a także w Polsce. Fakt nauczania przez Bractwo Himawanti starożytnych, tradycyjnych wedyjskich wzorców kultury i duchowości Indoariów także zbywany bywa milczeniem, chociaż wedyjska aryjskość i stare prawa oraz obyczaje Aryan, tych z Indii, w tym Doliny Indusu, bywają czasem rzeczywiście kontrowersyjne dla współczesnych maminsynków i łacińskich religiantów.
Jednakże najbardziej pomijane są liczne społeczne działalności Bractwa Himawanti jak apele i wystąpienia w obronie wolności i praw człowieka, ujawnianie pedofilii kleru katolickiego i trochę protestanckiego czy szeroka działalność Antypedofilskiego Bractwa Himawanti w dziedzinie terapii dla ofiar księży pedofilów i zakonnic pedofilek. Temat antypedofilskiej działalności Bractwa Himawanti, w tym terapii średnio rocznie dla od 800 do 1200 ofiar molestowanych lub zgwałconych przez księży, biskupów, mnichów oraz zakonnice jakoś nie został wyśledzony i wypromowany przez wykształconych w SB speców od dziennikarstwa śledczego, co wydaje się bardzo dziwne, tym bardziej, że można o tym przeczytać w wielu publikacjach Bractwa Himawanti, w tym na stronach internetowych, których jest kilkadziesiąt, a nie tylko jedna, jak twierdzą niedouczeni widać w śledzeniu z pomocą Googla dziennikarze. Może oprócz opisanych już ekscesów i sekswpadek, dziennikarzy owych łączy jeszcze zamiłowanie do pedofilii o czym przynajmniej oficjalnie nie jest nam zbyt wiele wiadomo?
Jeśli coś wiesz o owych dziennikarskich cynglach i drapieżcach, a warto ujawnić to jako ich ciemną stronę życiorysu, działalności czy agenturalnej okropności, zapraszamy do przesłania nam na ten temat informacji z pomocą emaila lub formularza kontaktowego tego portalu.
Redakcja i opracowanie artykułu:
Hannah Kapalinari (Polska), Angelika B. (G.B.), Renata i Jacek Z. (U.K.), Mark Danner (Australia) & Tom Stetz (USA)